1. Dress code – historia, rola i znaczenie ubioru
1.15. Czy to jest koniec dress code’u
Męskie krawaty mają pasować do „struktury kostnej twarzy”, panie muszą nosić bieliznę w cielistym kolorze, a „życie rajstop przedłużają dobrze wypiłowane paznokcie u stóp” – radził szwajcarski bank swoim pracownikom parę lat temu. A jak dress code ma się dzisiaj?
Tekst: Mariusz Sepioło Wysokie Obcasy Extra 08/2016 Ciemny garnitur lub garsonka, u mężczyzn – stonowany krawat, dla kobiet – buty na średnim obcasie i obowiązkowo rajstopy – tak od dekad wygląda dress code w wielu światowych korporacjach. Z daleka stażysta i prezes wyglądają podobnie, z bliska widać jednak różnice, bo garnitur ze sklepu różni się od tego szytego na miarę na Saville Row (u istniejących od końca XVIII w. Gieves&Hawkes ceny zaczynają się od 4,5 tys. funtów). Od lat czytamy o tym, jak się ubrać by zrobić dobre wrażenie i dostać pracę lub podpisać milionowy kontrakt. Wygląda jednak na to, że już za chwilę te poradniki mogą wylądować na makulaturze. W maju bohaterką brytyjskich mediów została niepozorna brunetka. Nicola Thorp stała się sławna po tym, jak straciła pracę w londyńskim oddziale firmy PricewaterhouseCoopers i to pierwszego dnia gdy się w niej pojawiła. Nicola, zatrudniona przez agencję pracy tymczasowej, była recepcjonistką i została zwolniona, gdy do pracy przyszła w płaskich butach i odmówiła założenia wymaganych sześciocentymetrowych obcasów. W buncie Nicola zaczęła zbierać podpisy po petycją do parlamentu, by prawnie zabronić zmuszanie kobiet do noszenia w pracy obcasów. Wystarczyło 100 tys., zebrała – 148 tys. I teraz dress codem będzie musiał zająć się brytyjski parlament. – Załóż na dziewięć godzin krawat i szpilki i gwarantuję, że to nie krawat będziesz chciał zdjąć w pierwszej kolejności – pisała w czerwcu Nicola na łamach „The Telegraph”. – Wbito nam do głów, że by nas traktowano poważnie w biznesie, musimy się zmienić. W naszej kulturze kobiety musiały upodobnić się do mężczyzn, by zostać zaakceptowane w miejscu pracy. Kto nie pamięta damskich marynarek w latach 80., z poduszkami wszytymi w rękawy, które miały udawać męskie szerokie ramiona? Nawet Margaret Thatcher brała lekcje wymowy, by mówić niżej i zdobyć autorytet, a nie brzmieć jak „piszcząca gospodyni domowa”. Kilka dni po tym, jak media doniosły o Nicoli, w Stanach Zjednoczonych wybuchł podobny skandal, tym razem z pogodynką w roli głównej. Podczas prognozy pogody prezentowanej przez kobietę w kusej czarnej sukience, jeden z kolegów wręczył jej szary sweter, by „zasłoniła gołe ramiona”. Dziennikarze tłumaczyli potem, że to zwykły żart, ale sytuacja wywołała dyskusję o tym, czy pracodawcy – zwłaszcza płci męskiej – powinni nakazywać, jak ich podwładne mają wyglądać w pracy. Przy okazji przypomniano sprawę z 2010 r., kiedy to ujawniono, że jeden ze szwajcarskich banków przygotował dla swoich pracowników 44-stronicowy dokument opisujący w najmniejszych szczegółach zasady ubioru obowiązujące w jego siedzibach: mężczyźni mieli nosić krawaty „pasujące do struktury kostnej twarzy”, panie – m.in. bieliznę w cielistym kolorze, a „życie rajstop mogły przedłużyć dobrze wypiłowane paznokcie u stóp”. SUSAN SCAFIDI, AMERYKAŃSKA PROFESOR PRAWA i założycielka Fashion Law Institute twierdzi, że w kwestii dress codu zachodzą „dramatyczne” zmiany. Jako przykład podaje decyzję nowojorskiej Komisji Praw Człowieka działającej przy tamtejszym ratuszu, która w grudniu ub. roku zakazała „egzekwowania przez pracodawcę zasad ubierania i projektowania strojów formalnych w zależności od płci pracowników”. Odtąd pracodawca nie może wymagać od mężczyzn np. noszenia krawatów, jeśli nie wymaga tego od kobiet. W takiej sytuacji trudno będzie wyegzekwować choćby noszenie przez kobiety butów na wysokich obcasie. – Wchodzimy w erę, w której o zaletach firmy będzie decydowało dążenie do indywidualnej ekspresji pracowników – mówiła dziennikarzom „The New York Times” Susan Scafidi. Odchodzenie od formalizmu w służbowym stroju zaczęło się jednak dużo wcześniej, bo już ponad pół wieku temu. To w latach 50. firma Hewlett-Packard jako pierwsza wymyśliła „Casual Friday”, czyli dzień, w którym pracownicy mogli sobie pozwolić na swobodniejszych strojów. W latach 60. oficjalną zasadą biznesowego dress codu na Hawajach stała się kolorowa, przewiewna koszula (ze względu na panujące upały). Trend ten utrzymuje się do dzisiaj – hawajska koszula jest nie tyle nawet dobrze widziana, co po prostu niezbędna. Nawet wśród elit. Modowy luz charakteryzuje też Dolinę Krzemową. Jak zapamiętaliśmy Steve’a Jobsa? Jako faceta z kilkudniowym zarostem w czarnym golfie, prostych jeansach i sportowych butach. Twórca Facebooka Marc Zuckerberg nosi szare t-shirty i jeansy. Miliarder Richard Branson twierdzi nawet, że formalny strój niczemu już dziś nie służy. Sam nosi białą koszulę rozpiętą pod szyją i skórzaną kurtkę. *** To wszystko jednak przykłady zza wielkiej wody. Jak to wygląda Polsce? – I jak mój dress code? – pytam wprost Katarzynę Danowską, – No cóż, granatowe skarpetki do jasnych spodni i butów to nieco ryzykowne rozwiązanie – mówi ostrożnie. Przyznaję, że założyłem też bluzę z kapturem, ale szybko ją ściągnąłem, bo rozmawiając z elegancką kobietą źle się czułem w swoim stroju. – No właśnie! Podstawowa zasada dress codu brzmi: strój powinien być dopasowany do sytuacji. Chodzi o to, by nie odstawać od innych. Jeśli przyjdziemy na ślub przyjaciół w bluzie z kapturem, z pewnością poczują się dotknięci. W dobrych klubach i restauracjach są osoby, które dbają o to, by goście wyglądali elegancko, bo właśnie to tworzy wizerunek danego miejsca. W niektórych mamy nawet do dyspozycji wypożyczalnię krawatów – na wypadek, gdyby któryś z gości o nim zapomniał – mówi Danowska. Według specjalistów od wizerunku wygląd jest ważny, bo wywołuje nieświadome oceny. – Strój jest błyskawicznym językiem – mówi Aleksandra Makles z firmy Krawat i Muszka, zajmującej się szkoleniami i doradztwem z zakresu ubioru. – O tym jak jesteśmy postrzegani najpierw decyduje nasz wygląd zewnętrzny: kolor stroju, wzór, fason. Sztuką jest dobranie odpowiednich kolorów do pory dnia, pory roku i okoliczności. Strój musi też współgrać z naszą postawą i manierami, które w obecnych czasach są na wagę złota. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że wraz z rozwojem kapitalizmu, indywidualizmu i powszechnego poczucia, że w życiu liczy się tylko nasz osobisty komfort, zatraciliśmy dobre maniery. A więc zachowanie zgodnie z dobrym obyczajem może nas wyróżnić i już na początku, np. w rozmowie o pracę, ustawić na lepszej pozycji. A po drugie, dobre maniery są czymś, co w świecie pozbawionym autorytetów i trzymającej nas w ryzach hierarchii, daje poczucie bezpieczeństwa i zdrowej pewności siebie. PO CO DRESS CODE W ŻYCIU? – W historii człowieka od zawsze. Początkowo pokazywał pozycję w społeczeństwie – mówi Katarzyna Danowska. – Kolor stroju wskazywał innym, że należymy do takiej, a niej innej grupy społecznej, oznaczał przynależność do określonej kasty, mówił o etapie życia w jakim się znajdowaliśmy, np. w Indiach kobiety wkładały białe szaty, kiedy były w żałobie. Albo o pozycji w hierarchii kościelnej – im ciemniejszy odcień purpury, tym wyżej. Gorset noszony przez kobietę oznaczał, że należy ona do arystokracji, bo chłopki gorsetów nie nosiły. Elementy ubioru od zawsze pozwalały nam trafnie odczytać, z kim mamy do czynienia. Wrogie sobie wojska nosiły inne mundury, by się od siebie odróżnić. Podobną rolę pełnią dziś szaliki klubowe kibiców czy sposób wiązania krawata. Węzeł i kolor krawata wciąż jest jednym z najważniejszych elementów identyfikacji dla członków elitarnych brytyjskich klubów dżentelmenów. Według badań jedna trzecia ludzkości ocenia innych na podstawie wyglądu. Przekaz werbalny jest znacznie mniej ważny. Specjaliści od wizerunku za przykład podają debatę prezydencką między Nixonem a Kennedym. Wśród tych, którzy debatę oglądali w TV, wygrał Kennedy, a wśród słuchaczy radia – Nixon. To, jaki sygnał wysyłamy powinno zależeć od celu, jaki chcemy osiągnąć. – Co innego komunikuje pan strojem i zachowaniem, kiedy przychodzi na spotkanie z przyjaciółmi, co innego, kiedy wybiera się do rodziców swojej dziewczyny prosić o jej rękę – mówi Katarzyna Danowska. CO SKŁADA SIĘ NA KOMUNIKAT, KTÓRY WYSYŁAMY W ŚWIAT? Przede wszystkim kolory – twierdzi historyk sztuki John Gage, którzy przez 30 lat badał znaczenie kolorów dla ludzkości. W książce „Kolor i teoria. Teoria i znaczenie koloru od antyku do abstrakcji” pisał, że dla starożytnych Egipcjan najważniejsze były kolory słońca, w starożytnych Chinach kolor złoty był zarezerwowany wyłącznie dla cesarza, Grecy zdobili swoje szaty i dzieła niemal wyłącznie ciemną zielenią i niebieskim, a Rzymianie szczególne uczucia żywili dla czerwieni pompejańskiej, przypominającej rubinowy. John Gage wiedział, o czym mówi. Zmarły w 2012 r. historyk sztuki wsławił się niezwykłą znajomością twórczości J. M. W. Turnera, a szczególnie – znaczenia barw, którymi posługiwał się ten angielski malarz, uważany za prekursora impresjonizmu. Badacz udowodnił, że konkretna barwa wywołuje w nas określone stany emocjonalne, ale także pobudza do refleksji intelektualnej. Zdaniem Katarzyny Danowskiej, wszystkie szanujące się firmy posiadające tzw. front office, czyli biura obsługi klienta, recepcję itd. ubierają swoich pracowników. Jest coraz większe zrozumienie potrzeby ujednolicenia strojów, także ze strony klientów, którzy chcą móc odróżnić „normalnego” człowieka od kogoś, kto udzieli im fachowej pomocy. – Ostatnio poszłam do dużego sklepu z wyposażeniem wnętrz. Miałam na sobie spodnie i koszulę. Usiadłam przy stole, wzięłam próbki farb i dobierałam je do tapet w mieszkaniu. W ciągu piętnastu minut podeszło do mnie pięć osób z pytaniem o towary. Ubrana w strój kojarzący się z profesjonalizmem byłam dla nich osobą z obsługi – opowiada. CZY NIE MA OBAW, ŻE NIEDŁUGO PO ULICACH będą chodzić tak samo ubrani ludzie, różniący się tylko kolorem krawata, ustalonym w regulaminie danej korporacji? – To, czego się pan dzisiaj obawia, już następuje. I nie za sprawą dress codu. Globalizacja mody to niezwykle smutne, ale bardzo powszechne zjawisko. Jeździmy do największych stolic światowych i widzimy wszędzie te same sieciówki. Jako miłośniczka mody mogę powiedzieć, że to dramat. Dawniej jeździłam do Francji czy Włoch na targi tkanin. To było dla mnie święto. Wiosną ubierałam się we Florencji, jesienią w Paryżu. Wszędzie znajdowałam indywidualny styl. Dziś to jest niemożliwe. Jadę do Florencji i Paryża i widzę sklepy z tymi samymi ciuchami, co w Warszawie – mówi Katarzyna Danowska. Dyskusję o tym, czy ujednolicanie strojów wpływa na nas dobrze czy źle widać na przykładzie szkolnych mundurków. Zwolennicy mundurków uważają, że w szkołach, w których ich nie ma odbywa się pojedynek na to, kto ma lepsze jeansy albo adidasy i dopiero ujednolicenie strojów sprawia, że aby się wybić trzeba zaprezentować inne zalety, niż drogie ubranie: talent, wiedzę, pracowitość. – Głęboko w mentalności każdego z nas istnieje potrzeba przynależności – mówi Katarzyna Danowska. – Tylko niektórzy z nas są zdolni do manifestowania własnego, indywidualnego stylu, cała reszta dąży do wspólnej identyfikacji. Czy dress code powinien być częścią regulaminu firmy? – pytam. – Każdy pracodawca ma prawo ustalać własne zasady. – A jeśli my, przyszli pracownicy, ich nie akceptujemy? – To nie starajmy się o pracę. Umowa o pracę określa prawa i obowiązki dwóch stron, nie tylko pracodawcy. Ktoś, kto nie chce nosić żółtej czapeczki i czerwonego t-shirtu, nie podpisuje umowy o pracę w fast-foodzie. – Nie ma demokracji w kwestii dress codu? – W tej sferze jest ona ograniczona obowiązkami wynikającymi z umowy. Demokratyczny wybór w tym wypadku ogranicza się dwóch opcji: zgadzam się na pewne zasady, albo nie. Smart, czyli jak? Krzysztof Łoszewski, stylista, projektant i kostiumograf, został poproszony przez pewną kancelarię prawniczą o cykl spotkań dotyczących odpowiedniego ubioru. Nie dlatego, że prawnicy nie znali zasad dress codu, ale dlatego, że mieli go już dosyć. Jednym ze sposobów uniknięcia takich frustracji jest Casual Friday. Ubranie się w stylu „Smart casual” nie jest jednak proste – nie można przesadzić ani z luzem, ani z elegancją, bo w takim wypadku będziemy „przebrani”, a nie „ubrani”. – Granica pomiędzy „profesjonalnym luzem” oraz zupełnym brakiem wyczucia jest niesłychanie cienka – mówi Łoszewski. Jeśli spodnie dżinsowe to nigdy nie za duże. Kolor? Granatowy, ewentualnie lekko „sprane”, ale nie postrzępione czy z dziurami. Do jeansów nigdy sportowe buty – wyłącznie eleganckie, najlepiej skórzane, bez zbędnych upiększeń. Podobne zasady dotyczą także sztruksu. Dobrze wygląda sztruksowa (i znów – nie za duża) marynarka, spod której wyłania się prosta, ale elegancka koszula, raczej nie w kratę. Czego unikać? Zdaniem Łoszewskiego przede wszystkim sportowych butów i t-shirtów. – Taki zestaw zostawmy sobie na wakacje albo działkę – mówi stylista. JAK POWSTAWAŁA BIUROWA ELEGANCJA PANIE Garsonki zawdzięczamy sufrażystkom. Szukały wygodnych ubrań i zastąpiły ciężkie suknie czymś lżejszym i mniej krępującym, czyli dwuczęściowymi garsonkami. Wkrótce komplet „spódnica i bluzka” stał się swoistym uniformem urzędniczek i nauczycielek. Do popularności garsonek przyczyniła się również Coco Chanel. Zaprojektowane przez nią garsonki wykonane były z dżerseju. Rewolucja polegała nie tylko na nowym kroju, ale też wykorzystaniu materiału wcześniej kojarzonego z bielizną. Garsonki Coco składały się z szerokiego żakietu i zwężającej się u dołu spódnicy. Sportowa elegancja spodobała się kobietom do tego stopnia, że garsonki opanowały świat mody. Po Coco Chanel zaczęli je projektować najwięksi w świecie mody: Giorgio Armani, Louis Vuitton, Marc Jacobs, czy Vivienne Westwood. Do ich popularyzacji przyczyniła się w latach 80. Margaret Thatcher, którą trudno byłoby sobie wyobrazić bez garsonki. PANOWIE Jeśli chodzi o męski garnitur, jego współczesny krój kształtował się już w pierwszych dekadach XX w. Najpierw był bardzo oficjalny i formalny – marynarka najczęściej dwurzędowa oraz spodnie z charakterystycznymi szerokimi nogawkami u dołu. Na zmianę tego trendu wpłynęła wojna. Stroje musiały stać się tańsze i wygodniejsze, dlatego m.in. zwężono nogawki, zrezygnowano z noszenia kamizelki, a kołnierze koszul stały się luźniejsze. W latach 50., za sprawą popularnych hollywoodzkich aktorów (np. Cary’ego Granta) wróciła moda na szerokie nogawki. Ale na krótko. Symbolem najlepiej dobranego garnituru w latach 60. stał się James Bond grany przez Seana Connery’ego, który pokazywał się w doskonale dopasowanych, wąskich spodniach i marynarkach. Mówi się, że najgorszymi dekadami dla elegancji były lata 70. i 80. Pierwsze, bo popularne stały się dzwony i rozszerzane marynarki. Drugie, bo ramiona marynarek wypychano kiczowatymi poduszkami. Lata 90. to obsesyjny pociąg do prostej formy. A więc: nudne kolory, workowate, wykonane z kiepskiej jakości materiałów garnitury i zero oryginalności. Współczesność to, w skrócie, nawiązywanie do dawnych wzorów, najczęściej pamiętających lata 60., z ich eleganckim minimalizmem i rozmiarami idealnie dopasowanymi do sylwetki. To łask wracają też dwurzędowe marynarki i trzyczęściowe garnitury.